Marzą mi się wakacje. Leżenie na plaży, popijanie drinków z palemką i zajadanie się nadmorskimi goframi ( które według "elit" są prostackie i poniżej poziomu - kiedyś zasłyszałam rozmowę dwóch "pań redaktorek" na ten temat ). Naprawdę nie wymagam wiele. Nie mam górnolotnych zapędów. Wystarczy mi ten prostacki gofr, z równie prostacką i kaloryczną bitą śmietaną, która pójdzie mi w tyłek pełen cellulitu (dalej przytaczam słowa "pań redaktorek") skonsumowany na brudnym, polskim piasku, nad brudnym polskim morzem. Byleby tylko pogoda była afrykańska - słońce, słońce i jeszcze raz słońce!
Chcę nadrobić zaległości książkowe ( w tym miesiącu nabyłam 7 nowych książek, z czego przeczytałam jedną i ćwierć), trochę się opalić (lubię moją bladość, ale raz w roku mogę trochę zbrązowieć - tak dla zdrowotności), skonsumować rybkę znad morza, pójść nawet do nadmorskiego wesołego miasteczka i przejechać się diabelskim młynem, na który z pozoru jestem "za duża", a który tak naprawdę zawsze był dla mnie za mały. Nie pogardziłabym też szaleństwami na nadmuchiwanym bananie (nigdy nie pływałam na tym cudzie techniki, a naprawdę mnie korci), puszczaniem latawca, czy imprezą w klubie na plaży.
Ale tak naprawdę, naprawdę to tęsknię do szkolnych wakacji - to było życie! Do uzyskania bezgranicznego szczęścia wystarczyła dycha od rodziców, rower, namiot i przyjaciele. Bez prostackich gofrów, morza i wymagań. Wszystko było jedną, wielką niekończącą się przygodą...
Mam nadzieję, że tydzień tegorocznych wakacji uda mi się również przeobrazić w coś wspaniałego - muszę obudzić w sobie moją nastoletnią duszę. Nawet jeśli komuś się to nie spodoba.