Doszłam do wniosku, że jestem typowym dzieckiem popkultury. Komercja, blichtr, rzeczy na "topie" - och jak to mnie kręci! Aż wstyd się przyznać, że w tych czasach nie jestem hipsterem. Ale przyznaję się - jeśli chodzi o kino, literaturę i muzykę - nie szukam mainstreamowych rozwiązań. Im coś bardziej wypromowane, tym bardziej mnie jara. A cóż takiego mnie zajęło w ostatnim czasie, że wysnułam takie wnioski? Nic innego jak Oscary! Bo przecież nie ma w życiu nic ważniejszego niż grono wzajemnej adoracji z milionami na koncie i licówkami na zębach...
Zatem tegoroczna walka o Oscary pochłonęła mnie dogłębnie. Tak bardzo chciałam, żeby wygrał Leonardo DiCaprio, że aż mi się śnił (ach, cóż to był za sen! ale nie opowiem, bo nie wypada). Ale w głębi duszy wiedziałam, że nie wygra. No bo jak to tak - uhonorować kogoś za rolę całkiem szczęśliwego oszusta -narkomana -erotmana, który nie poniósł jakiś zatrważających konsekwencji z powodu swoich niemoralnych wybryków - przecież to niegodne szanownego Oscara! Nieważne, że DiCaprio należał się ten Oscar od bardzo dawna. Nieważne, że zagrał mistrzowsko. Nagrodę przyznano za rolę narkomana-erotomana z AIDS, który się nawrócił. A to czemu? Bo był morał. Bo się nawrócił. Bo dobro wygrało. Bo historia była łzawa, a nie zabawna. Bo każdy współczuł zdemoralizowanemu bohaterowi, a nie chciał się z nim zamienić miejscami (większości raczej imponowało życie Belforta i chętnie by pożyli tak jak on). Kontrowersyjna historia jest fajna, gdy ma pogrzebowo-moralizatorski charakter. O tym przekonał się Leo na własnej skórze (ach Leo z mych snów...!)
Nie ujmuję oczywiście talentu i perfekcyjnej roli Matthew. Film był rewelacyjny, Matthew był rewelacyjny, ale to Leo jak dla mnie był wygranym. Jednak według jury dowcip przegrał z: poruszającą opowieścią o historii AFroamerykanów (chcesz zdobyć multum nagród - zrób film o rasizmie/ prześladowaniu /wojnie); poruszającą opowieścią o nawróceniu degenerata (chcesz zrobić kontrowersyjny film, który zdobędzie multum nagród - pamiętaj, żeby był element nawrócenia i zwycięstwa dobra nad złem); oraz filmem, którego sensem były efekty specjalne (efekty, duuuuużo efektów - to zawsze przynosi wyróżnienia!). Generalnie - bez zaskoczeń. Za to dla mnie z rozczarowaniem. Bo biednemu Leosiowi się należało... Należało mu się już za zamierzchłą rolę "W co gryzie Gilberta Grape'a".
Ale jest tego dobra strona - będzie dużo kolejnych filmów z Leosiem - bo on tak łatwo nie odpuści!
Chociaż w stylizacjach staram się nie podążać za tłumem i popkulturą. Szukam, węszę, szperam, żeby znaleźć ciekawe, niepowtarzające się ubrania. Tę sukienkę znalazłam na www.szyjemysukienki.pl i od razu wiedziałam, że jest stworzona dla mnie. Inna niż wszystkie, ale wciąż wpisująca się w to, co powszechnie uważane jest za modne. Z charakterem i potencjałem, który koniecznie musiałam wykorzystać. I tak oto powstało poniższe "dzieło". Mi się podoba. Czy Wam się podoba?... to okaże się w komentarzach.
Sukienka - www.szyjemysukienki.pl
Buty - www.noevision.pl