Czyżby nastał ostateczny koniec lata? Czy zwiększenie mojego już i tak dużego lenistwa i otaczający i coraz bardziej obezwładniający mnie marazm, to zwiastuny tego końca? Czy miną niebawem, czy utrzymają się aż do pierwszego śniegu ( wraz z pierwszym śniegiem i mrozem zawsze poprawia mi się humor - najgorsza jest taka chlapa jak dziś, ni to zimno ni ciepło). Jak wpłynie ten (chwilowy bądź nie) brak kreatywności i chęci do działania na moje jestestwo? To tylko brak rozwoju, czy już cofanie się? A może panikuję na zapas, może to tylko kilka dni na stand by'u, które są mi niezbędne do zebrania sił? I po tych kilku dniach wrócę z wielkim buuum?
Tyle planów, tyle pracy, tyle zamierzeń i dążenia do wyznaczonych celów, a ja ciągle szukam usprawiedliwień i wymówek dla mojego lenistwa. Teraz jesień, wcześniej lato - jak to w lato pracować?! Rozwijać się?! W lato trzeba leżeć i wypoczywać! Wychodzi na to, że jesienią również, bo co innego robić, gdy szarówa za oknem taka, że żyć się odechciewa. W zimę będą Święta, a Święta to też nie jest dobry okres na "zdobywanie wyżyn". Wtedy leży się przed telewizorem, ze świeczkami, czyta książki, je wszystkie pyszności przygotowane przez Mamę i Babcię oraz gra z rodziną w gry. Może wiosna? Sama nie wiem, to tak odległy termin, że nawet nie wiem, co mogłoby mnie powstrzymać, a co zmotywować.
Zmotywowałby mnie cud. Wiecznie na niego czekam. I najbardziej mnie drażni, że już kilka razy myślałam, że nastał, że to to, że to przełom, że teraz już będzie z górki i będzie zajebiście, a tu nic. Lipa. Niewiele znaczący element, dający chwile ulotnej radości, który jest składkową całości, ale całości, która nie jest jeszcze kompletna, która jest w fazie tworzenia. I nie wiadomo, kiedy wpłynie element ostateczny i jak duży on będzie. Nie wiadomo ile ja muszę dać z siebie, by go uzyskać, a ile zależy od szczęścia. Zauważyłam, że im więcej z siebie daję, tym marniejszy efekt. Może trzeba czekać, nic nie robić? Leżeć, oglądać filmy i czekać aż spadnie z nieba?
Ale mam dość też już powoli dość czekania. Ile można? A jak staram się i nic się nie dzieje, to jest to z kolei demotywujące. I znowu kończy się na leżeniu i oglądaniu filmów w celu poprawy humoru. Albo łażeniu po sklepach i kompulsywnym kupowaniu. Błędne koło. Które zaczęłam dostrzegać przez jesienną pogodę i niewyspanie. Może jutro będzie lepiej?
_________________________________________________________________________________
Ostatnio przestałam trochę kombinować ze strojami, stawiając na "klasykę" z niegrzeczną nutką. Czarne skórzane spodnie, zestawione z czarną bieliźnianą sukienką, przewiązane w pasie koszulą w czerwoną kratę, z winną czerwienią ponczo i krwistą czerwienią torebki. Brzmi nieźle, jak dla mnie wygląda jeszcze lepiej. A wychodzę z założenia, że to ja mam się sobie podobać, więc jestem zadowolona. Czułam się w tym dobrze, czułam się sobą. Proste elementy stroju, ale efekt niebanalny. Czasem tak trzeba, bo nie jest łatwo znaleźć ciuch z efektem wow. O niepowtarzalnym kroju, wzorze, materiale. A czasem jak się znajdzie, to efekt wcale nie jest taki, jaki by się chciało. Nie raz już tak miałam. Zatem eksperymentuję z klasycznymi elementami. Na razie mi się podoba. Co będzie dalej - zobaczymy. Tego nie wiem nawet ja.
Spodnie - www.moodo.pl
Sukienka - Zara
Ponczo - Moschino
Torebka - Love Moschino
Buty - La Redoute
Koszula - Reserved
Paznokcie - www.lapremiere.pl