MY LEATHER BLACK JEANS ON! || TOTAL BLACK LOOK


Moja Babcia stwierdziła, że i mój Dziadek i ja (z charakteru podobni do siebie jak dwie krople wody) bywamy często niezadowoleni, gderliwy i w złym nastroju przez to, że stronimy od ludzi. Tzn. mamy grono najbliższych, z którymi lubimy spędzać czas, ale towarzyskimi nazwać nas nie można. Jednak zawsze uważałam, że to ludzie najczęściej mnie unieszczęśliwiają.
Nie znoszę rozmów na siłę, "small talków" uskutecznianych tylko po to, żeby nie było niezręcznej ciszy. "Uwielbiam" moment, gdy radośnie idę do kuchni po gorącą czekoladę, rozmyślając o tym, jak życie potrafi być piękne i ile ciekawych rzeczy będę robić po wybiciu 17:00, a tam nagle "koledze" zbiera się na zwierzenia jaki to on nieszczęśliwy, bo go tu boli, tam strzyka, a dzieciak spać nie dał, kawa się nie pieni jak trzeba i w ogóle to tragedia. Szczerze? A co mnie to obchodzi?! Chcę napić się czekolady, spędzić przyjemne 5 minut przerwy na swoich rozmyślaniach i zająć się SOBĄ.
Tak jestem egocentryczna. Ale powiedźcie, czy nie mamy za mało czasu w życiu, żeby bawić się w te wszystkie denne uprzejmości, gadki o niczym, słuchanie ludzi, którzy w ogóle nas nie interesują i nic dla nas nie znaczą? Ciągle brakuje mi czasu, ciągle staram się go oszczędzić, gdzie tylko się da, więc śmiało mogę powiedzieć, że jednak "wychodzenie do ludzi" - jak to moja Babcia nazwała, nie czyni mnie radosną, a wręcz odwrotnie.
Owszem, są osoby, które uwielbiam. Z którymi lubię gadać o głupotach, o tym, że tu mi strzyka, tam mi coś nie wyszło, czekolada była do dupy, a cały weekend spędziłam rozbeblana oglądając denne komedie. Lubię słuchać ich opowieści o przysłowiowej "dupie maryny", wydurniać się, słuchać jacy to są grubi, mając sylwetkę trenera fitness (pozdrawiam Tato). Lubię to... bo ich lubię. I wtedy nie jest mi żal czasu i czuję się szczęśliwa. Ale "wychodzenie do ludzi", o którym wspomniała Stasiunia, to zdecydowanie jest jedyny powód mojego niezadowolenia. Podejrzewam, że Kazikowy również. I dzięki Stasiowej "psychoanalizie" zdałam sobie z tego sprawę! Tylko... jak temu zaradzić?!

_________________________________________________________________________________

Ten look mógłby się nazywać "cała ja". Tandetnie, ale trafnie. Czerń, skóra, ciekawe fasony, niebanalny efekt. Strój w którym mogę śmigać cały dzień i noc. Zarówno na dzienne spotkania przy kawie, jak i nocną imprezę. Lubię takie, bo często muszę wybrać uniwersalny strój na niemalże całe 24 godziny. Wtedy musi być i casualowo i z efektem wow i wygodnie i kobieco. A przede wszystkim strój musi mnie wyrażać. I ten to robi w 100%. Mój strój idealny, deska ratunkowa. 
Proste elementy. Skórzane legginsy od Mar.ska z zamkami na kolanach, które można odsuwać, więc albo mam dziury na kolanach, czyli mocniejszy charakter stroju, albo jestem "grzeczna i poprawna". Skórzana ramoneska, którą również mogę modyfikować strój - założona dodaje mocy, bez niej jest spokojniej. Sukienka zamiast bluzki - wraz ze spodniami i ramoneską tworzy niebanalny look, a gdy chcę nagle nabrać kobiecości - zdejmuję spodnie i wpycham do torebki. Do tego obowiązkowo wygodne buty na niedużym obcasie. Mój numer 1 to botki marki Celebrity. Koniecznie skórzane, koniecznie stabilne i komfortowe. Przez 24 godziny nie mogą dać się odczuć. I te takie są.
Tutaj wersja "hard", czyli taka, w której czuję się najlepiej. 

Sukienka - Mango
Torebka - Michael Kors
Ramoneska - La Redoute