Zauważyłam, że ostatnio za bardzo szastam słowami "kocham i uwielbiam". Nie tylko ja - wszyscy! I strasznie mnie to wkurza. Bo słowom, które powinny być specjalnie, wzniosłe, okazjonalne, nadaliśmy pospolity i niewiele znaczący wydźwięk. Ciągle natykam się na komentarze :"och, kocham to zdjęcie", na wyznania do idoli: "och, X, jak ja Cię kocham, jesteś taka wspaniała!", "uwielbiam Cię w tej marynarce!", "uwielbiam te jeansy, bo tyłek dobrze w nich wygląda". I o ile ja nie kocham aż tak dużo i często, to uwielbiam non stop. A prawda jest taka, że uwielbiam to może 10% z "uwielbianych" rzeczy/postów/zdjęć. To, co tak "uwielbiam" to co najwyżej lubię, a najczęściej zwyczajnie mi się bardzo podoba. Kochać i uwielbiać to można dziecko, mężczyznę, przyjaciela, nawet psa. Ale nie zdjęcie jakiejś blogerki do jasnej cholery. Albo nie ją samą! Jak można "kochać" wykreowaną postać, która pokazuje nam z siebie tyle, ile chce pokazać? Można lubić, darzyć sympatią, nawet uważać za inspirującą, czy w jakiś sposób wyjątkową, ale no nie kochać.
Ok, można jeszcze kochać podróżować. Albo czytać książki, czy uprawiać jakiekolwiek inne hobby. Ale nie co drugą rzecz w internecie!
I to nie jest tak, że ja krytykuję teraz innych. Krytykuję w dużej mierze siebie, bo mnie też zaczęło ponosić i wszystko - na prawo, lewo, pośrodku i z tyłu nawet - uwielbiam. Nie sądziłam, że kiedyś będę miała tak ubogi zasób słownictwa, żeby nie móc znaleźć innych epitetów wyrażających, że coś mi się zwyczajnie podoba. Zatem zadanie na dziś - sięgam po słownik synonimów i staram się oduczyć używać uwielbiam tam, gdzie wcale nie uwielbiam.
Zaczynam od teraz - bardzo podoba mi się sukienka z dzisiejszego posta. Mam fazę na kropki. Zwłaszcza, że naprawdę interesująco prezentują się z moimi ulubionymi paskami (tak, paski mogę śmiało nazwać ulubionymi, bo 1/2 mojej garderoby to paski i nie ma miesiąca, bym nie kupiła czegoś nowego w ten deseń). I naprawdę interesująco wyglądają z czerwonymi dodatkami, które ostatnio również lubię i z chęcią noszę. Jednym z tych dodatków jest ta urocza torebka marki MIRONS. Kolejna polska marka, która tworzy bardzo dobre jakościowo oraz unikatowe w designie torebki. A jakie mają kolory! Tak nasycone, że aż soczyste! Nie wiem, czy znacie ten problem, że szukacie czarnej torebki, a znajdujecie same o ciemnym odcieniu grafitu, ale zdecydowanie nie jest to najczarniejsza czerń, jakiej poszukujecie. W MIRONS nie ma takiego problemu. Czarna torebka jest naprawdę czarna. Czerwień jest czerwienią, a nie maliną, wiśnią, czy czereśnią. A torebki o tak nasyconym kolorze brązu chyba jeszcze nie widziałam. Nie przepadam za brązowymi dodatkami, ale tę z MIRONS chętnie zobaczyłabym w swojej garderobie. Oprócz gamy kolorystycznej uwagę bardzo przyciąga prosty, lecz efektowny design. Nie ma wymyślności, ale każdy model ma w sobie to "coś", co wyróżnia go wśród innych. Skóra jest sztywna, dlatego też torebka nie traci fasonu. Z czystym sercem mogę Wam polecić torebki MIRONS, jeśli stawiacie na jakość, design, a przy tym niewygórowaną cenę.
sukienka / dress - Zara
buty / shoes - Zara
okulary / sunglasses - Dolce & Gabbana