Teoretycznie wakacje się kończą i jesteśmy przekonani, że znowu nastanie czas szarości, deszczu i nudnych biurowych uniformów. W praktyce wakacje można choć trochę czuć w powietrzu przez cały rok. Co trzeba zrobić?
Po pierwsze - wyjechać zimą do ciepłych krajów, żeby naładować się słoneczną energią. Jeśli nie mamy takiej możliwości, to wybrać się chociaż kilka razy do tropikalnej oranżerii, do SPA, term etc. Po drugie - nie zakładać nudnego biurowego uniformu! To jest zdecydowanie łatwiejsze, ponieważ nie wymaga od nas tak dużego nakładu finansowego ani poświęcania czasu na wycieczki.
Po pierwsze - wyjechać zimą do ciepłych krajów, żeby naładować się słoneczną energią. Jeśli nie mamy takiej możliwości, to wybrać się chociaż kilka razy do tropikalnej oranżerii, do SPA, term etc. Po drugie - nie zakładać nudnego biurowego uniformu! To jest zdecydowanie łatwiejsze, ponieważ nie wymaga od nas tak dużego nakładu finansowego ani poświęcania czasu na wycieczki.
W tym miesiącu VAN GRAAF postawił przede mną wyzwanie, bym z ich oferty stworzyła stylizację w stylu "back to office". Byłoby to banalnie proste, ponieważ VAN GRAAF ma niezwykle duży wybór koszul, marynarek, klasycznych spódnic i sukienek, ale... koszula, klasyczna spódnica czy sukienka to nie jest moja bajka. Dlatego zdecydowanie utrudniłam sobie to zadanie i postanowiłam, że stworzę moją wersję biurowego looku. Od razu odrzuciłam czerń i biel (pomimo, że bardzo je lubię, ale nie w typowo biurowych lookach), a szarości czy granat nigdy nie wchodziły w grę. Nie mam w swojej szafie nic granatowego i szarego! Te grzeczne kolory działają na mnie jak płachta na byka. Po długim wahaniu, czy postawić na zielony sztruks, fioletowy welur, a może na niezwykle modne odcienie brązu, finalnie zdecydowałam się na wspaniałe, jesienne printy z najnowszej kolekcji duńskiej marki Marie Lund (dostępnej w salonach VAN GRAAF i na www.vangraaf.com/pl).
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to typowa stylizacja do biura, ale jeśli nie macie dress code'u, to jak najbardziej możecie sobie na nią pozwolić. W tym momencie muszę zaznaczyć, że uważam biurowy dress code za największą krzywdę dla ludzkiej osobowości i unikatowości. To ogromna krzywda, gdy
zabijamy w człowieku jego indywidualność na rzecz wtopienia się w korporacyjny tłum i próby nadania mu profesjonalizmu garniturem. A przecież prawdziwej twarzy danej osoby nie da się zakryć białym kołnierzykiem. Prawda zawsze wyjdzie na jaw i wtedy jest jeszcze gorzej, gdy okazuje się, że poważna pani w garsonce ma mentalność przedszkolaka. Natomiast artystyczna dusza skrywana w szarej spódnicy do kolan czuje, że jej kreatywność i chęć tworzenia jest zabijana, a niekonwencjonalne spojrzenie na świat uważane za coś złego. Nie mogę pojąć tej uniformowej kultury, zwłaszcza w świecie, w którym tak dużo mówi się o tolerancji dla odmienności, w którym wręcz podkreśla się, że inność jest super.
Ja jednak jak zawsze robię co chcę, więc oczywistym jest, że również ubieram się jak chcę, gdzie chcę i kiedy chcę. I nie daje sobie wmówić, że to jest brak szacunku dla kogokolwiek i czegokolwiek. Dopóki jestem czysta, pachnąca, włosy mam w ten czy inny sposób ułożone, a paznokcie zadbane, to uważam, że nie jest nietaktem założenie do biura sukienki maxi we wzór pantery, czy czerwonego garnituru.
Oczywiście nie muszę mówić, że nie nosi się do pracy stroju rodem z klubu ze striptizem lub z plaży, bo to jest zawsze w złym guście. Musimy się nauczyć, że indywidualizm, a prostacka wulgarność to jednak dwie różne rzeczy i tej drugiej nie powinno się akceptować tak, jak nie akceptuje się innych zachowań z pogranicza marginesu społecznego.
Oprócz względów czysto estetycznych, przy wyborze ubrań kierowałam się również ich uniwersalnością. Tę spódnicę można równie dobrze zestawić z puchatym białym swetrem, czarną marynarką, czy musztardowym kardiganem, a kurtkę z czarnymi spodniami z wysokim stanem, ołówkową spódnicą lub po prostu jeansami. Nie sztuką jest kupić jeden gotowy zestaw, sztuką jest umieć z elementów jednego zestawu stworzyć kilka innych.