Podczas izolacji (którą już trudno nazwać izolacją, bo niewiele osób wciąż unika miejsc publicznych i wychodzenia z domu - wręcz mam wrażenie, że tylko ja) zdecydowanie należę do nieproduktywnej grupy. Nie tylko nie nauczyłam się nic nowego (bo zakładam, że wiedza z zakresu sprawy Joe Exotica i Carol "Fucking" Baskin się nie liczy? Ani katastrofy w Lesie Kabackim? To może o Trójkacie Bermudzkim chociaż?), to jeszcze mam wrażenie, że cofam się w rozwoju. Na pewno się zatrzymałam, co do tego nie ma wątpliwości. Ale przez moje nowe przyzwyczajenia, a raczej moją naturę, która teraz ma szansę przejąc nade mną całkowitą kontrolę, jestem w stanie zrobić wielkie nic ze swoim życiem.
Mam chronotyp sowy, czyli chodzę późno spać i późno wstaję. Przynajmniej w teorii. Bo o ile późne zapadanie w sen idzie mi znakomicie - po 22:00 zaczynam czuć, że żyję - o tyle późne wstawanie nie idzie mi w ogóle, bo muszę wstać "do pracy". I tak oto zasypiam po 3:00, wstaję po 9:00 i jestem kompletnym zombie, bo potrzebuję 9 godzin snu do normalnego funkcjonowania. Dzień w dzień obiecuję sobie, że położę się spać normalnie, ale nagle o 23:00 jestem gotowa zmieniać świat (zazwyczaj układać puzzle, bo co innego mogę robić wtedy, gdy wszyscy śpią?!) i nie ma mowy o zaśnięciu.
W dzień robię to, co konieczne, snując się po domu jak zmora, w nocy robię to, na co pozwala mi godzina (czyli serial, ewentualnie puzzle i dużo jedzenia) i tak w kółko. Zasypiam z myślą o jutrze pełnym możliwości, jak to będę lepszą wersją siebie, wstanę z kurami, pójdę na spacer z psem, pojadę po świeży chleb i zjem pyszne śniadanko, nie tylko wykonam niezbędne obowiązki, ale też stworzę coś kreatywnego, ogarnę się (założę coś innego niż za dużą koszulkę w której spałam) i w ogóle podbiję cały świat. Będę zdrowo jeść, poćwiczę, wynajdę lek na raka, podbiję kosmos i otrzymam Pokojową Nagrodę Nobla - wiecie, taki "standardowy" pakiet marzeń. Zapadam w sen pełna nadziei i energii (serio, zmuszam się do snu nie będąc w ogóle śpiąca), a rano budzę się z chęcią turlania się po łóżku z rozpaczy, że muszę wstać (ok, czasem się turlam).
Zmuszam się do umycia zębów i twarzy, zalewam płatki mlekiem, robię kawę, która w ogóle na mnie nie działa i przez kilka godzin psioczę na cały świat, że czegoś ode mnie chce. O zmuszeniu się do zrobienia czegoś konstruktywnego z własnej woli, nie ma mowy. Moja wola jest zaspana i chce, żeby zostawiono ją w spokoju.
I tak w kółko. Wiem, że jak to się skończy i będę musiała wrócić do normalnego funkcjonowania, to będę na siebie wściekła, że nie wykorzystałam tego dodatkowego czasu na zmianę tego, na co do tej pory nie miałam czasu. A najgorsze, że straciłam wymówkę, że to wszystko przez brak czasu. Przez brak czasu odżywiam się źle, nie ćwiczę, za mało czytam i nie rozwijam bloga na tyle, ile bym chciała. Jasne. Ostatnie 2 miesiące pokazały, że jedyną winną jestem ja.
Dziś walczę. Toczę najgorszą możliwą walkę, bo z sobą samą. Trzymajcie kciuki, żebym wygrała i naprawdę wykorzystała możliwości dane mi przez los. Bo nie sądzę, że los jest zachwycony, że doktoryzuję się w historii Joe Exotica zamiast tworzyć swoją własną.
__________________________________________________________
Nie zapominam o modzie, na rzecz egzystencjalnych wynurzeń. Po prostu wracam do tego, jak blog wyglądał na początku. Był połączeniem moich przemyśleń na wszelkie tematy w formie felietonów oraz subiektywnych porad modowych, moich stylizacji i zdjęć. Brakuje mi tego "uzewnętrzniania się", więc w pierwszej części posta zapraszam na moje przemyślenia, a w drugiej na kilka słów o modzie. Możecie po prostu pominąć część do czytania i myślenia, jeśli gdzieś macie moje zdanie. Totalnie to rozumiem. Ja też mam gdzieś zdanie 99% osób w internecie (i na świecie właściwie).
Chciałam nawet włączyć komentarze do dyskusji, jeśli jednak bylibyście otwarci na tę zmianę i chętni do rozmowy, ale nie umiem... zmieniłam layout bloga i nie potrafię w nim włączyć możliwości komentowania. Zatem do ewentualnego kontaktu zapraszam poprzez Instagram - @confassion
Ale przejdźmy już do modowego meritum. "Nowa ja" korzysta na razie ze zdjęciowych zapasów, ale w weekend mam zamiar zrobić nowe foty i stylizacje (nazamawiałam ubrań i dodatków jak nienormalna, wizyta kuriera to moja największa rozrywka - znaczy pozostawienie przez niego paczki pod drzwiami, nie przesadzajmy z tymi kontaktami międzyludzkimi!) i zasypać Was modą, fotografią, sztuką i polotem literackim! "Stara ja" może jednak przejąć kontrolę (na 80% to zrobi), więc nic jednak nie obiecuję. Mam tylko nadzieję, że gdy w końcu nadejdę w pełnej krasie (obawiam się, że to może być dosłowne określenie, bo jem tony słodyczy i moja krasa się robi pełna jak księżyc), to spodoba Wam się to, co zobaczycie.
Dziś moja ulubiona część garderoby sprzed pandemii (gdy jeszcze zakładałam na siebie coś więcej niż koszulka i gacie) - skórzana marynarka oversize. Ona po prostu "robi robotę" bez żadnego wysiłku. Już w swojej "basicowej" odsłonie czyli z t-shirtem, jeansami i trampkami robi wrażenie, a gdy trochę się pokombinuje, to z łatwością nadaje efekt rodem z fashion weeków.
Ja najczęściej noszę ją "na ostro", czyli ze skórzaną spódnicą lub spodniami, z botkami na platformie (uwielbiam ten fason, szukam teraz takich czółenek), bandaną (tutaj akurat w kratę i barokowy wzór Versace, ale "tradycyjna" bandana z printem paisley daje jeszcze bardziej rockowy wydźwięk) i z okularami w stylu lat 90. Czasem jest stawiam na totalny rock, a czasem dodaję trochę glamour, jak w stylizacji, którą widzicie na zdjęciach.
Żeby przełamać "ostry" charakter looku, dodałam wcześniej wspomnianą jedwabną chustę oraz torebkę w stylu vintage polskiej marki Mako (uwielbiam ich torebki!!). Jak dla mnie 100% sukcesu i gdy tylko zdecyduję się wyjść z aktualnej strefy komfortu, czyli koszulki, to na pewno odtworzę ten look.
A jak jeszcze można nosić skórzaną marynarkę i dlaczego warto w nią zainwestować? Pod zdjęciami stylizacji przygotowałam dla Was kilka autorskich zestawów w różnych stylach z tą marynarką w roli głównej. Liczę, że któryś przypadnie Wam do gustu!
marynarka - Zara
chusta - Versace
spódnica - Mango
buty - Zara
okulary - Versace
torebka - Mako
Skórzana marynarka oversize może być bardzo kobieca, a nawet dziewczęca. Nie jest częścią garderoby tylko dla fanek mocnego looku. Sprawdza się równie dobrze z delikatnymi sukienkami w pastelowych kolorach oraz "babcinymi" torebkami.
Marynarka ze skóry - czy to prawdziwej, czy sztucznej - jest też świetną alternatywą dla "tradycyjnej". Utarło się, że ubrania ze skóry to dość wulgarne elementy garderoby i nie zawsze są odpowiednie. Jednak jest to jedna wielka brednia. Skóra może być bardzo elegancka, jeśli tylko odpowiednio ją zestawicie. Poniżej przygotowałam dwa biznesowe looki dla kobiety nowoczesnej i z klasą. Czyż ta marynarka nie jest idealną "kropką nad i" tych zestawów?