Po dwóch miesiącach od początku izolacji, w końcu dotarło do mnie, że sytuacja w jakiej się znajdujemy, to nasza nowa rzeczywistość na nieokreślony czas. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że to nie skończy się z dnia na dzień, że nie wrócimy ot tak do "normalnego" życia, ale nie dochodziło to do mnie w pełnym znaczeniu. Podświadomie się oszukiwałam i czekałam na cud, zbawienie i nie wiadomo co jeszcze.
Można powiedzieć, że miałam fazę wyparcia połączoną z oporem. Do akceptacji i dostosowania się jeszcze zdecydowanie daleko, ale pojawia się zrozumienie i chęć podjęcia próby życia w tym nowym świecie. Chęć cieniutka i mało stabilna, ale to wszystko, czym dysponuję na dzień dzisiejszy.
Muszę znaleźć jakiś sens, bo zwariuję. 8 tygodni oczekiwania na bóg wie co nie zniwelowało poczucia bezsensu, braku celu i zniechęcenia. Były małe próby "czegoś nowego", ale wprowadziły mnie one w stan jeszcze większego zrezygnowania, bo czułam, że robię coś wbrew sobie, z czym wcale nie jest mi dobrze. Mowa tu ciągle o strefie blogowo - rozwojowej. Nowości w słodyczach się nie liczą - to zawsze były udane eksperymenty. Cukier moim zbawcą.
Muszę znaleźć jakiś sens, bo zwariuję. 8 tygodni oczekiwania na bóg wie co nie zniwelowało poczucia bezsensu, braku celu i zniechęcenia. Były małe próby "czegoś nowego", ale wprowadziły mnie one w stan jeszcze większego zrezygnowania, bo czułam, że robię coś wbrew sobie, z czym wcale nie jest mi dobrze. Mowa tu ciągle o strefie blogowo - rozwojowej. Nowości w słodyczach się nie liczą - to zawsze były udane eksperymenty. Cukier moim zbawcą.
Nawet teraz, podczas pisania całych trzech akapitów, przerywałam kilka razy, bo gonitwa myśli w mojej głowie nie pozwala mi się na niczym skupić. Najgorsze, że nie są to światłe pomysły, które mogłyby rzeczywiście coś zmienić, a jedynie nagłe "głupotki", które muszę sprawdzić/zrealizować już, teraz, natychmiast. Pisząc zdążyłam szukać biurka, stwierdziwszy potem, że jednak nie chcę biurka, by po 15 minutach jednak je zamówić, potem puzzli o dziwnych kształtach i też doszłam do wniosku, że ich nie chcę, następnie zaczęłam sprzątać stolik, ale skończyło się tylko na przełożeniu książek na podłogę. Ach no i ciągle odświeżam Facebooka i Instagram, bo na pewno wydarzy się coś godnego uwagi.
Zdaję sobie sprawę, że to wszystko są tak zwane "problemy pierwszego świata" i że na świecie są ludzie, którzy borykają się z prawdziwymi trudnościami. Ale to, że ktoś ma "gorzej" (chociaż gorzej i lepiej to pojęcia względne i wszystko zależy od wielu czynników) ma poprawić moje samopoczucie? Oczywiście, że nie!
Ludzie żyją różnie, w różnych warunkach, w różnej sytuacji ekonomicznej, rodzinnej, zdrowotnej. Tak było zawsze i najprawdopodobniej zawsze tak będzie. Przed pandemią życie "uprzywilejowaną" egzystencją było totalnie ok. Zajmowanie się modą, zdjęciami, kosmetykami, podróżowaniem, zdrowym stylem życia i wszystkim tym, co można uznać za "próżne" również. Jednak teraz, gdy świat stanął na głowie, ludziom obrywa się za to, że starają się dalej żyć swoim życiem. Z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, nie narażając nikogo, po prostu robią to, co do tej pory. Czyli zajmują się wszystkimi "próżnymi" rzeczami, które sprawiają im przyjemność. We własnych czterech ścianach, nikomu nie robiąc krzywdy. Ale i tak pojawia się hejt i ból tyłka, bo "jakbym miała dom z ogródkiem i kupę kasy, to też nie martwiłabym się izolacją!", "ludzie umierają, a taka się maluje", "nareszcie widać, że blogerki /dziennikarki / artyści / ludzie mediów, nie są nikomu potrzebni, może wezmą się w końcu za przydatną społecznie robotę" itp. itd.
Osobiście uważam, że skoro praca / hobby sprawia komuś przyjemność, daje poczucie spełnienia, a przy tym jeszcze pozwala na zarobek, to jest jak najbardziej przydatną społecznie robotą. Po pierwsze dzięki podatkom m.in. tych "nieprzydatnych" artystów nasz kraj jeszcze jakoś funkcjonuje. Po drugie, skoro dana osoba potrafi sama ogarniać życie swoje i swojej rodziny, bez pomocy z zewnątrz, to też robi wiele dla społeczeństwa i kraju, bo go nie obciąża w żaden sposób. Po trzecie dbanie o własne dobro to podstawa do czynienia dobra dalej. Wiele osób zajmujących się "niepotrzebnymi" zawodami wspiera akcje charytatywne i osoby potrzebujące. Tylko nie każdy o tym trąbi wszem i wobec. Dodatkowo, jeśli jakiś zawód powstał, to znaczy, że są ludzie uważający go za istotny. Rozrywka jest bardzo ważna w naszym życiu, wręcz - jako hedonistka - pokuszę się o stwierdzenie, że dodaje mu sensu. Mamy XXI wiek, a ludzie wciąż mają tak strasznie ograniczone poglądy: przyjemność jest zła, wykonywany zawód ma być poświęceniem dla ogółu, a jak zajmujesz się pierdołami, to jesteś zwyczajnie "tępy". Nie zgodzę się z tym, bo często jest to tylko ułamek życia mający na celu oderwanie się od codzienności. Jeden człowiek może mieć ogrom bardzo odmiennych zainteresowań. To że jednym z nich są ubrania czy kosmetyki, nie czyni go idiotą, który zasługuje na banicję.
Nie potępiajmy innych za sposób w jaki żyją w nowej rzeczywistości. Jeśli zachowują bezpieczeństwo, nie dają złego przykładu, nie ignorują zakazów i nakazów to dajmy im po prostu żyć. Siedzieć w domu w pełnym makijażu, pokazywać porządki w szafie, chwalić się wypiekami. A jednocześnie, jeśli ktoś tego nie robi i siedzi całe dnie w gaciach (jak ja zazwyczaj), to też jest to ok. Każdy radzi sobie jak może. Nie musimy podczas izolacji nauczyć się chińskiego ani codziennie piec ciasta. Chcesz leżeć to leż. Tylko proszę, nie dokuczaj komuś tylko dlatego, bo spędza ten czas inaczej niż Ty.
Jest jednak coś, czego w zachowaniu szeroko pojętych "osób publicznych" nie toleruję. Wypowiadanie się na temat kwestii, o których nie mają zielonego pojęcia. Na temat koronawirusa powinni wypowiadać się tylko i wyłącznie ludzie posiadający wykształcenie medyczne, którzy mają doświadczenie i wiedzę popartą badaniami. Nie rozumiem, czemu tak dużo osób daje "złote rady" jak ustrzec się choroby / z nią walczyć, znalezione w Internecie, niepotwierdzone niczym. To, że coś zostało opublikowane w sieci, nie jest równoznaczne z tym, że jest to prawda. Rozpowszechnianie informacji, które mogą grozić utratą zdrowia lub życia jest naprawdę głupie. Drodzy ludzie internetu, zrozumcie to raz na zawsze - nie jesteście ekspertami od każdego tematu, który w danym momencie jest na topie. Są rzeczy ważniejsze niż wyświetlenia i fejm. Nie wiecie do kogo trafi Wasza "wspaniała" rada, co z nią z robi i jaki będzie miała wpływ na daną osobę. O ile zajmowanie się makijażem, ciuchami, etc. jest ok, o tyle wpychanie w te kategorie pseudo wiedzy medycznej jest skrajnym idiotyzmem. Właśnie takie zachowania szkodzą całej branży twórców internetowych. Osoby, które chcą tak bardzo zaistnieć, że nie mają żadnych granic, wystawiają wizytówkę całej reszcie. Nie można być ekspertem od wszystkiego, naprawdę. Jak widzę, że kobieta, która ima się dosłownie wszystkiego, żeby tylko o niej mówiono, podczas pandemii wydaje ebooka o tym, jak radzić sobie ze stresem i nerwicą (nie mając odpowiedniego wykształcenia), to mnie krew zalewa. Odkąd zaczęła się pandemia, ta sama kobieta ciągle pierdoli - sorry, ale nie da się tego łagodniej nazwać - skrajne głupoty w tym temacie. Na dodatek sama ich nie rozumie, bo potrafi powiedzieć/napisać coś, co przeczy jej własnej wypowiedzi sprzed kilku dni. Na myśl przychodzi mi tylko pytanie - po jaką cholerę to wszystko robi?! Naprawdę nie jestem w stanie tego pojąć. Tylko i wyłącznie dla wyświetleń? Nie dość, że poniża siebie, bo dla mnie to jest skrajne upodlenie, gdy dla atencji ktoś pokazuje światu swoją głupotę, to jeszcze naprawdę naraża swoich obserwatorów, czy ludzi, którzy niechcący trafią na publikowane przez nią treści.
Nie chcę się jednak unosić, bo zupełnie nie takie miało być przesłanie tego posta. Przesłanie jest takie, że musimy w czasie pandemii robić to, co sprawia, że żyje nam się dobrze. Z zachowaniem środków ostrożności, zdrowego rozsądku i bez narażania siebie i osób postronnych na jakąkolwiek krzywdę. Trzeba żyć, a nie egzystować, na tyle, na ile to możliwe. Sama dochodziłam do tego przez 8 tygodni, bo wcześniej czułam wyrzuty sumienia, że zajmuje się głupotami podczas, gdy inni walczą o przetrwanie dla siebie i w gruncie rzeczy dla mnie. Wpędzało mnie to w poczucie bezsensu, letargu, po prostu nieszczęścia. Byłam nieproduktywna dla innych, a także dla siebie. Skoro mogę chociaż sobie (a tym samym rodzinie, która jest ze mną w domu) poprawić jakość życia, to już jest sukces. Dlatego tym postem rozpoczynam próbę życia w nowej, zamkniętej rzeczywistości. Robiąc to, co lubię i co daje mi satysfakcję. Czyli blogując. Może Wy też zyskacie na tym choć kilka minut rozrywki i oderwania? Mam szczerą nadzieję, że będzie nam dobrze.